Ostra retoryka szkodzi unijnej współpracy
W czasie apogeum kryzysu w strefie euro pierwsze strony gazet i wypowiedzi polityków wypełniała ostra retoryka i dyskusja o "leniwych grekach". Obecnie mamy do czynienia z kolejną falą inwektyw, tym razem kierowaną przez kraje zachodnie pod adresem obywateli wschodu. Zdaniem ekspertów może na tym ucierpieć unijna współpraca.
16 stycznia 2014
Brak wolnych miejsc! Rumuni i Bułgarzy zarezerwowali wszystkie bilety na samoloty i autobusy do Wielkiej Brytanii.
Artykuł opublikowany przez Daily Mail w nawiązaniu do reportażu W styczniu zostanie już tylko koza to prawdopodobnie jeden z bardziej agresywnych głosów w debacie w sprawie zniesienia ograniczeń, które przez siedem lat uniemożliwiały Rumunom i Bułgarom ubieganie się o pracę w szeregu krajów Unii Europejskiej, między innymi w Wielkiej Brytanii i Niemczech.
Głos krytycznego względem Unii Europejskiej tabloida bynajmniej nie jest odosobniony w debacie o konsekwencjach dla Europy Zachodniej, jakie pociągnie za sobą zniesienie z dniem 1 stycznia obowiązujących Bułgarów i Rumunów ograniczeń.
Również poważne media w Wielkiej Brytanii, Holandii, Niemczech, Austrii i innych krajach Europy Zachodniej nie wyłączając polityków tych krajów - pod koniec roku i po 1 stycznia niesłychanymi wcześniej słowami atakowały biedniejszych sąsiadów z Unii Europejskiej.
Brytyjski premier obiecał zmniejszyć liczbę imigrantów z Unii Europejskiej, których kuszą wyższe świadczenia socjalne i zażądał zmian w prawie do swobodnego przemieszczania się na obszarze państw członkowskich Unii, by przeciwdziałać tak zwanej turystyce zasiłkowej. Zdaniem jego partyjnego kolegi z Westminsteru, kraj importuje falę przestępczości z Rumunii i Bułgarii.
Krótko przed końcem roku brytyjski parlament w trybie pilnym uchwalił ustawę w sprawie wprowadzenia ograniczeń w przysługujących nowym imigrantom z Unii prawach do świadczeń socjalnych w pierwszych trzech miesiącach pobytu. Ustawa ułatwia Wielkiej Brytanii odsyłanie imigrantów z powrotem do domu, jeżeli nie znajdą pracy.
W Niemczech z szeregiem podobnych projektów obostrzeń mających na celu utrudnienie Bułgarom i Rumunom dostępu do krajowego systemu socjalnego wystąpiła CSU - bawarska partia siostrzana kierowanej przez Angelę Merkel CDU. Hasłem kampanii jest: Oszukujesz, do widzenia.
Elmar Brok, europoseł z ramienia CDU, zażądał, by imigranci z krajów UE przyjeżdżający wyłącznie po to, by otrzymywać wyższy zasiłek dla bezrobotnych, świadczenia na dziecko i ubezpieczenie zdrowotne, byli odsyłani do domu możliwie jak najszybciej.
By zapobiec powrotom powinniśmy pobierać odciski palców, dodał.
W odpowiedzi na to rumuński premier, Victor Ponta, oskarżył Broka o nazistowskie podejście.
Taka retoryka niepokoi obserwatorów politycznych.
Obserwujemy nasilenie populistycznej retoryki wśród mainstreamowych partii jak chociażby bawarska CSU czy brytyjska partia konserwatywna. Podobnych haseł używano w czasie apogeum kryzysu strefy euro, kiedy to słowa krytyki kierowano pod adresem Grecji i innych państw południowej Europy. To bardzo niebezpieczne zjawisko, ponieważ prowadzi do tego, że w publicznych wypowiedziach można pozwalać sobie na coraz więcej mówi w rozmowie z Information Janis Emmanouilidis, starszy badacz z Centrum Polityki Europejskiej, think tanku z siedzibą w Brukseli.
Dzisiaj słyszymy wypowiedzi, które pięć lat temu zostałyby uznane za politycznie niepoprawne, dodaje.
Konstanty Gebert, badacz z warszawskiego biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych [dyrektor biura – przyp. tłum.] określa taką retorykę jako niezręczną i potencjalnie niepokojącą.
Wskazuje ona na fakt, że istnieje głęboko zakorzenione przekonanie, że "inni", niezależnie od tego, czy pochodzą z Południowej czy Wschodniej Europy, są pasożytami i stanowią problem, mówi w telefonicznej rozmowie z Information.
Świadczy to o tym, jak silne są podziały w Unii. Nie wierzymy jeszcze w istnienie "narodu europejskiego", a tego rodzaju retoryka umacnia nas w tym przekonaniu dodaje.
Gniew na Wschodzie
Nie dziwi zatem, że komentarze zachodnioeuropejskich polityków i mediów wywołały gniew w krajach Europy Wschodniej i Środkowej – również wewnątrz Unii – w konsekwencji czego i z drugiej strony zaczęto rzucać błotem.
Bułgarski minister spraw zagranicznych, Kristian Vigenin, oskarżył w grudniu Anglików o to, że »wywołali całkowicie nieuzasadnioną histerię posługując się wymyślonym strachem, robiąc jednocześnie z Bułgarów i Rumunów kozły ofiarne, ponieważ tak było najłatwiej. W konsekwencji minister odroczył planowaną na grudzień wizytę w Londynie.
Bułgarskie media pisały, że Vigenin tłumaczył przesunięcie terminu wizyty Niesprzyjającą atmosferą.
Po tym, jak brytyjski premier Cameron nazwał Polaków narodem, którego obywatele przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii po to, by korzystać z przyznawanych przez państwo zasiłków na dzieci, fala gniewu wybuchła też w Polsce. Premier Donald Tusk nazwał wskazywanie Polaków jako pasożytów rzeczą wysoce niestosowną i nie do zaakceptowania. Polski minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, zamieścił na Twitterze następujący wpis:
Skoro Wielka Brytania ma naszych podatników, to nie powinna płacić im też zasiłków? Dlaczego polscy podatnicy powinni subsydiować dzieci brytyjskich podatników?
Retorykę krytykowano również na płaszczyźnie UE. Wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej, Viviane Reding, w zeszłym tygodniu skrytykowała Davida Camerona za to, że mija się z prawdą mówiąc o inwazji cudzoziemców przyjeżdżających do Wielkiej Brytanii po to, by kraść pracę i świadczenia socjalne, a węgierski komisarz UE Laszlo Andor oskarżył Camerona o nieodpowiedzialne zachowanie i sankcjonowanie ksenofobii. Dodał, że tego rodzaju retoryka może osłabić ducha współpracy europejskiej i zniweczyć wspólnotowy projekt.
Rzecznicy dwóch polskich partii politycznych, Prawa i Sprawiedliwości i ugrupowania Polska Jest Najważniejsza, będących sojusznikami brytyjskich konserwatystów w Parlamencie Europejskim, ogłosili, że w ich przekonaniu współpraca z partią Camerona po jego wypowiedziach jest niezwykle trudna.
Bojkot Tesco
Niepokój wewnątrz Unii budzą konkretne konsekwencje populistycznej retoryki dla współpracy w Europie. Zdaniem Janisa Emmanouilidisa negatywne efekty są już widoczne.
Debata w znacznym stopniu wpływa na krajową politykę UE, co widać też na poziomie europejskim mówi w rozmowie z Information.
Już teraz widzimy, że odbija się to na współpracy. Debata osłabiła zaufanie, jakim darzą się kraje członkowskie dodaje, podkreślając jednocześnie, że to poważne zjawisko. Kryzys pokazał przecież, jak bardzo mówiąc w znacznym uproszeniu, potrzeba nam "więcej Europy".
Jednocześnie taka retoryka niweczy podejmowane w tym celu działania, np. poprzez debatę w sprawie ograniczenia prawa do swobodnego przemieszczania się.
Powstanie unii bankowej jest jego zdaniem stosunkowo pewne, ponieważ prace nad projektem trwają już od długiego czasu, ale retoryka może zahamować dalsze inicjatywy w kierunku zacieśnienia współpracy europejskiej.
Politycy będą myśleć: Czy naprawdę powinniśmy otwierać puszkę Pandory i dyskutować o zmianach traktatu, teraz, gdy panuje tak negatywna atmosfera? prognozuje.
Zdaniem Konstantego Geberta współpraca ucierpi tak naprawdę dopiero w mo-mencie, gdy politykom z krajów zachodnioeuropejskich uda się doprowadzić do zmian konkretnych przepisów.
Retoryka sama w sobie nie zaszkodzi współpracy, ale jeżeli np. Cameronowi uda się odebrać imigrantom dostęp do świadczeń socjalnych, inne kraje będą reagować. W Polsce na przykład pojawiła się propozycja bojkotu brytyjskiej sieci supermarketów Tesco, dodaje.
To, czy wysuwane przez polityków postulaty zaostrzenia przepisów ulegną nasileniu czy ucichną, zależy od ostatecznej liczby przybywających do kraju Bułgarów i Rumunów. Póki co wydaje się, że obawa przed falą jest mocno przesadzona. Na przybyłych 1 stycznia na lotnisko Luton dziennikarzy i grupę polityków, którzy pojawili się tam, by przywitać pierwszy samolot z Rumunii, czekało niemałe zaskoczenie: Tylko jeden pasażer oświadczył, że przyjechał do pracy.
Debata dotycząca 'turystyki zasiłkowej' rozgorzała na dobre po tym, jak z dniem 1 stycznia Rumunom i Bułgarom przyznano prawo do ubiegania się o pracę, między innymi w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Na zdjęciu obok mieszkający w Wielkiej Brytanii Rumuni po przylocie na lotnisko Londyn Heathrow.
Arkadiusz Żurek: Prezes zarządu firmy logistycznej Instytut INTL.
Magdalena Moren: Pracuje w firmie Accenture w Warszawie. Wcześniej uczyła się i praco-wała w Danii.
Leszek Jażdżewski: Redaktor naczelny polskiego czasopisma Liberté, kierowanego do środowisk intelektualnych
Brytyjska krytyka Polaków
Brytyjski premier wskazuje Polaków jako nację przyjeżdżającą na Wyspy ze względu na przyznawane przez państwo hojną ręką zasiłki na dzieci i inne świadczenia socjalne. Polacy czują się urażeni, słyszymy od trzech młodych Polaków.
'To Brytyjczycy żyją cudzym kosztem'
Arkadiusz Żurek
Wg oficjalnych danych w Wielkiej Brytanii mieszka milion Polaków, z czego 90 procent pracuje, płaci podatki i odprowadza składki na ubezpieczenie zdrowotne wpływające do brytyjskiego budżetu. To samo dotyczy Litwinów, Rumunów, Słowaków i innych obywateli krajów Europy Wschodniej. Ci pracują, a z większości świadczeń socjalnych, na które odprowadzają składki, korzystają Brytyjczycy, którzy nie mają ochoty podejmować zatrudnienia i mieszkają w darmowych mieszkaniach komunalnych. W ostatnim dziesięcioleciu klasa społeczna określana mianem white trash – tj. Brytyjczycy bez wykształcenia i pracy, którzy nie chcą pracować – rozrosła się do historycznych rozmiarów.
'Reperkusje stygmatyzacji'
Leszek Jażdżewski
Przede wszystkim stygmatyzacja, bardziej niż jakiekolwiek inne względy, jest przyczyną obaw polskich mediów i opinii publicznej. Poczucie niesprawiedliwości i brak przejawów uznania w połączeniu z trapiącym Polaków kompleksem mniejszości może poważnie za-szkodzić opinii Wielkiej Brytanii w oczach wielu Polaków.
Taka retoryka bez wątpienia zaszkodzi Unii Europejskiej, ale samą Wielką Brytanię dotknie jeszcze mocniej. Im bardziej Londyn odsunie się od Brukseli, tym większe prawdopodobieństwo, że Szkocja podziękuje za unię z Anglią.
'Imigranci ciężko pracują'
Magdalena Moren
Słowa Camerona są nie na miejscu, ponieważ wskazuje on polskich pracowników jako osoby wykorzystujące system socjalny. Moim zdaniem to nieprawda, a jego wypowiedzi umacniają negatywne nastawienie w stosunku do imigrantów, którzy w większości przypadków są uczciwymi, ciężko pracującymi ludźmi.
Jeżeli polscy pracownicy mają płacić podatki, powinni mieć takie same prawa jak brytyjscy podatnicy, włącznie z prawem do świadczeń jak chociażby zasiłki na dzieci. Nie mówimy tu o wysokich kwotach – 20 funtów na dziecko tygodniowo – a przez słowa Camerona wygląda to tak, jakby Polacy okradali lub osłabiali brytyjską gospodarkę na milionową skalę. To nie-prawda.
Mette Rodgers





















